shopping_bag Twój Koszyk

KOSZYK

Brak produktów w Koszyku

Piszą o nas

Przygoda na Lofotach

- 11.08.2008

Z Jarosławem Surwiło-Bohdanowiczem, kajakarzem morskim, rozmawia Marek Weckwerth

Marek Weckwerth: - Właśnie wróciłeś z Norwegii. Wraz z Tomaszem Kuśmierkiem przepłynęliście kajakami znany ze sztormów, fal i olbrzymich wirów archipelag Lofotów. Jak wrażenia?

Jarosław Surwiło-Bohdanowicz: - Rzeczywistość przerosła nasze oczekiwania. Lofoty są niezwykle piękne, ale tamtejsze wody trudne i ryzykowne dla kajakarzy. Norwedzy dziwili się że tak burzliwe wody opływamy kajakami, szczególnie od strony otwartego Atlantyku. Pytali o asekurację. Odpowiedzieliśmy, że asekurujemy się wzajemnie - Tomek mnie, a ja Tomka. Prawdopodobnie byliśmy drugą polską wyprawą, po ekipie św. pamięci księdza Dariusza Sańko, jaka opłynęła cały archipelag.

Zatem ryzykowaliście. Rozumiem, że wywrotka i dłuższy pobyt w chłodnej wodzie to koniec, śmierć. Kamizelka asekuracyjna to tylko przysłowiowy kwiatek do kożucha.

To prawda. Początkowo płynęliśmy w kamizelkach asekuracyjnych, by już po godzinie je zdjąć, bo zbyt krępowały ruchy i okropnie się pociliśmy. Płynęliśmy aquashellach, czyli w odzieniu łączącym zalety polaru i pianki do nurkowania. Woda miała 8-10 stopni Celsjusza, więc w razie wywrotki, zbyt dużo czasu na ratunek nie ma. Kto nie dopłynie do lądu w kilka minut, przegrywa. Ale i na brzeg trudno się wydostać - Lofoty to jedno z najbardziej skalistych wybrzeży na ziemi. Góry wyrastają kilkusetmetrowymi ścianami prosto z morza. Najwyższe przekraczają 1000 metrów. Na szczęście zdarzają się też zatoczki, z piaszczystymi plażami, gdzie można bezpiecznie wylądować. Byliśmy przywiązani do kajaka i wiosła, by po ewentualnej wywrotce nie stracić sprzętu. Kajaki mają komory wypornościowe i nawet przewrócone utrzymują się na wodzie. Dla nas mogły stanowić ostatnią deskę ratunku. Choć nie oszukujmy się - wywrotka w tak zimnej wodzie to duże prawdopodobieństwo śmierci. Albo kolega zdoła Cię doholować za swym kajakiem w kilka minut do brzegu, albo giniesz.

W siedem dni opłynęliście pięć tamtejszych wysp, zostawiając za rufami prawie 350 kilometrów. Takiego dystansu nie powstydziliby się nawet kajakarze płynący po spokojnych wodach. A tu fala, wiatr, chłód...

Codziennie płynęliśmy 30-40 kilometrów, co wymagało sporego wysiłku. Staraliśmy się płynąć cały dzień, oczywiście z przerwami na odpoczynek. Często wypływaliśmy o godzinie 22-23, bo wtedy wiatr był słabszy. O tej porze roku za kołem polarnym słońce świeci całą dobę. O północy świeci tak mocno, jak u nas latem o godzinie 16.00. Dla nas to duża egzotyka.

Przepłynęliście też przez miejsce budzące największą grozę wśród Norwegów - Moskenesstraumen (Maslstraum, Maelstrom), gdzie tworzą się ogromne wiry i różne dziwne, trudne do przewidzenia zjawiska hydrometeorologiczne.

Przyznam, że płynęliśmy z duszą na ramieniu, bacznie obserwując powierzchnię morza. Nasłuchaliśmy się o tych wirach nieprawdopodobnych rzeczy. Ginęły tam duże jednostki rybackie, a nawet całe flotylle mniejszych jednostek. Ludzie boją się tego miejsca. Ale jest też dużą atrakcją turystyczną - organizowane są wyprawy łodziami wyposażonymi w silniki dużej mocy. Przeżycia są tak ekstremalne, że wiele osób nie chce już tego powtarzać. Na szczęście wiry nie występują zawsze. Przepłynęliśmy i byliśmy zaskoczeni, że obyło się bez większych emocji. Tym bardziej że wcześniej i później przeżyliśmy dużo trudniejsze sytuacje.

Co może być bardziej ryzykowne od wirów Maelstrom?

Wiatry spadowe. Góry stanowiły osłonę przed wiatrem, ale czasem było odwrotnie - wystawiały nas na olbrzymie niebezpieczeństwo. Niekiedy wiatry schodziły właśnie z gór, niespodziewanie, bo często przy bardzo dobrej pogodzie, gwałtownie, uderzały silnie. To powodowało zderzenie ze stałym wiatrem wiejącym od morza i spiętrzenie fali. Pewnego dnia trafiliśmy na wyjątkowo silny wiatr spadowy, który na dodatek przyniósł wysoką falę. Przez godzinę co sił w rękach próbowaliśmy wyrwać się spod jego mocy, schronić się przy brzegu. Tomka zepchnęło w morze i straciłem go z oczu. Bałem się cholernie. Już chciałem strzelać w powietrze race SOS, ale sylwetka Tomka pojawiła się na horyzoncie. Po tym incydencie pływaliśmy już znacznie bliżej brzegu.

Z jakimi falami mieliście zwykle do czynienia?

Fale od strony północnej. atlantyckiej, były 3-4 metrowe, ale długie, można się było do nich przyzwyczaić. Natomiast od strony Lofotów wewnętrznych fala była niższa, krótsza, a przez to bardziej nieprzyjemna. Wielokrotnie bywało tak, że fale się z sobą krzyżowały - szczególnie w pobliżu brzegów. Taki efekt powodowało odbicie fal od skał i powrót w kierunku morza, gdzie zderzały się z napływającymi. To przypominało gotującą się wodę.

Gdzie nocowaliście?

Liczyliśmy na to, że przynajmniej niektóre noce spędzimy w drewnianych domkach, które można spotkać na wybrzeżu, jak wszędzie w Skandynawii. Ale domki były pozamykane. Dlatego nocowaliśmy w namiocie. Nocami temperatura spadała do 5 stopni. Było naprawdę zimno. Spaliśmy tylko od dwóch do czterech godzin. Co ciekawe, po kilkugodzinnym odpoczynku na brzegu morze odpływało nam o kilkadziesiąt, nawet sto metrów od brzegu. To sprawka pływów morskich. Wahania poziomu morza sięgały trzech metrów.

Czy spotkaliście jakichś innych kajakarzy?

To odludne tereny. Nawet mieszkańców spotykaliśmy rzadko. Jednak trafiliśmy na trzech holenderskich kajakarzy. Akurat byli po silnych przeżyciach, bo pokonali wody u wylotu fiordu. W takich miejscach od fiordu zawsze mocno wieje i nadciąga stroma fala. Zapytaliśmy ich o wrażenia, bo właśnie zamierzaliśmy zrobić to samo, tyle że w przeciwnym kierunku. Los sprawił że już drugiego dnia spotkaliśmy Mirosława Tułodzieckiego, bydgoszczanina, żeglarza, który od wielu lat mieszka na Lofotach. Dał nam GPS-a, z którego co 4 godziny wysyłaliśmy do niego naszą pozycję. Gdyby w tym czasie nie otrzymał informacji, miał organizować akcję ratunkową.

Dziękuję za rozmowę.


KAJAK I STER
Kajakarze płynęli na polietylenowych jednostkach morskich brytyjskiej firmy Perception, sprawdzonych już podczas innych wypraw. Na Lofotach szczególnie dobrze sprawdził się ster, w który wyposażony był kajak Jarosława. Tomasz go nie miał i skarżył się na konieczność korekty kursu jednym wiosłem (kajak bez steru zawsze ostrzy do wiatru - dop. autora).


CZWARTA WYPRAWA
Lofoty były celem czwartej wyprawy duetu Jarosław Surwiło-Bohdanowicz (Bydgoszcz) - Tomasz Kuśmierek (Gdańsk). W minionych latach wraz z Wojciechem Jazdonem (Bydgoszcz) przepłynęli kajakami największą wyspę fińskich Alandów - Fasta Aland, Bornholm i archipelag Malty. Jarosław Surwiło-Bohdanowicz jest pracownikiem Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy i współwłaścicielem sklepów sportowych "Olimpia", zaś Tomasz Kuśmierek - pracownikiem Uniwersytetu Gdańskiego.


Źródło: H2O - magazyn sportów wodnych i turystyki

PayU
Blik
Inpost
E Raty
BNP
BNP